Pokaz slajdów- 29.10.2009 Centrum Wykładowe Politechniki Poznańskiej godz. 19:30, sala C10

Pokaz slajdów- 29.10.2009  Centrum Wykładowe Politechniki Poznańskiej godz. 19:30, sala C10
kontakt: mariakurasz@gmail.com

“Twenty years from now you will be more disappointed by the things that you didn't do than by the ones you did do. So throw off the bowlines. Sail away from the safe harbor. Catch the trade winds in your sails. Explore. Dream. Discover.” Mark Twain

Mapa Trasy

Mapa Trasy

Planowany Przebieg Wyprawy

Nasza wyprawa zacznie się z dniem 29 lipca, kiedy to ruszymy z Poznania pociągiem uwielbianej przez wszystkich Polaków linii PKP do Warszawy:)Stamtąd już samolotem linii Rossiya-Russland Airlines do Pekinu. 30 lipca o 7.45 czasu azjatyckiego rozpoczyna się nasza przygoda w Azji!.Poniżej wstępny plan:

Chiny: Pekin i okolice; Morze Żółte; Terakotowa armia w Xi'an
Planowane środki transportu: tanie koleje chińskie!
planowane noclegi: hostele, Gasthaus ( ok 5 dolarów za noc)

Mongolia: Ułan Bator, konno po stepach, jeepem po pustyni, pieszo po wiecznie białych szczytach Ałtaju mongolskiego

Wracać zamierzamy z Ułan Bator koleją transsyberyjską przez Irkuck( z przerwą na piękny Bajkał )do Moskwy. Dalej gdzie nas wiatr poniesie, by powoli dotrzeć do naszej pięknej Polski;)

Przygotowania

Szczepionki:
Najbardziej zalecane w Mongolii są szczepienia przeciwko żółtaczce typu A i B oraz na wirusowe zapalenie opon mózgowych ze względu na dużą ilość kleszczy.Osobom chcącym spędzić trochę czasu na pustyni Gobi zalecamy dodatkowy zakup adrenaliny w aptece na wypadek nieoczekiwanego spotkania ze skorpionem;)

Wizy:
Wizę chińską oraz mongolską najłatwiej załatwić w Warszawie Koszt to : 220 zł za wizę chińską (30 dniowa) oraz ok 240zł za wizę mongolską (30 dniowa, jednokrotna)

10 lipca:

Wciąż wytrwale poszukujemy sponsorów wyprawy!
Tourne po poznańskich centrach handlowych i prywatnych firmach to już dla nas pestka;) Niestety, nie jest lekko..Kryzys finansowy daje się wszystkim we znaki:(

Wizy chińskie załatwione!Ostatecznie wiza dwukrotna na 35 dni kosztowała nas 233 zł. Ale było warto! Możemy już spokojnie dolecieć do Chin!:)Wskazówka dla załatwiających wizy w Ambasadzie Chińskiej w Warszawie: Wnioski wizowe można składać tylko w poniedziałki, wtorki i czwartki w godzinach od 9:00 do 11:00

Zakupione przewodniki:

"Szlak transsyberyjski" Bezdroża
"Chiny" Pascal
" Mongolia" Lonely Planet

Uwaga, uwaga:) 19 dni do wyjazdu:Zaczynamy uczyć się podstaw chińskiego. Kejto zakupiła rozmówki z płytą, Luq piękny słownik z obrazkami!Trzymajcie kciuki bo to niełatwe zadanie;) Najlepiej zacząć od liczb, bo przecież liczby w Chinach pokazywane są również po chińsku;)
Wrażliwym, kochającym zwierzęta podróżnikom polecamy nauczyć się po chińsku słów : pies lub kot, by przypadkiem nie zamówić ich w restauracji na talerzu!;)

28 lipca: Wyjeżdżamy:)
Pociąg do Warszawy : 2.20 czeka:)


Ciekawostki

Najsłynniejszy instrument mongolski: MATOUQIN znany jest w każdym regionie Mongolii, różni się jednak bardzo często brzmieniem oraz budową! Jest to instrument strunowy, zakończony wyrzeźbioną głową konia. Skąd taki pomysł? Mongolskie tłumaczenie słowa Matouqin :Ma- koń, tou- głowa, qin-skrzypce. Miłośnicy muzyki nie obawiajcie się!Podczas podróży dostarczymy wam niezapomnianych melodii z wszystkich odwiedzonych regionów Mongolii i Chin!:)

Dlaczego kochamy Mongolię?:)

Gęstość zaludnienia na km2 : 2 osoby
Wielkość kraju : 4 razy większa niż Polska!
Ilość mieszkańców: 3 mln;)
Co to oznacza?:)stepy, pustynia, góry, wulkany,przyroda, zwierzęta, jurty, wolność!:)

Dla porównania: gęstość zaludnienia w Chinach: 139 osób na km2 Sam Pekin ma 7, 5 mln mieszkańców:) Czyż nie ciekawy kontrast?:)Oczywiście Chiny mimo wszystko również kochamy;)

środa, 16 września 2009

10 września

Po 7 dniach ciągłej podróży pociągiem w końcu dotarliśmy do Poznania:) Pełni wrażeń, troszkę schorowani znów wracamy do polskiej rzeczywistości..do zobaczenia na pokazie slajdów:)

wtorek, 15 września 2009

2 ,3 września

Powrót do Uaan Bator

8:30 pobudka.Szybko złożyliśmy namiot, zauważając przy tym 2 niespodzianki w postaci plam od naszych ukochanych, przyjacielskich psiaków..;)Ostatnie śniadanie u naszej gospodyni, która oprócz pysznego mongolskiego czaj, jak co dzień, zaskoczyła nas 3 zupami rybnymi gratis. Zważając na to iż była to 9:00 o poranku, mieliśmy pewne wątpliwości co do spożycia tego rodzaju posiłku, ale że darowanemu koniowi się w zęby nie patrzy, zjedliśmy trochę pokazując przy tym gospodyni, że jest to jedna z najsmaczniejszych rzeczy, które ostatnio jedliśmy)O 10:00 zjawił się po nas kierowca Mitsubishi, jednak zanim wyjechaliśmy z Hatgal minęły kolejne 2h. Na szczęście zdążyliśmy się już trochę przyzwyczaić do mongolskiego braku poczucia czasu;)Po drodze zabraliśmy jeszcze 2 Holenderki i jedną Niemkę i w końcu wyruszyliśmy. Ok 15:00 zjawiliśmy się w Mörön, w którym Holenderki wysiadły, a my spędziliśmy kolejne 2 godziny na zmianę przebitej opony, wymianę dętki i zakupy żywnościowe kierowcy na pobliskim czarnym rynku. W zastępstwie za Holenderki do samochodu wsiadło 3 Mongołów. Starsze małżeństwo oraz student z Uaan Bator, ktory miał zastąpić naszego kierowcę w nocy.Ok 16:00 wyruszyliśmy w dalszą drogę, słuchając cały czas jednej kasety ze starszymi przebojami zagranicznymi, która widocznie była ulubioną dla naszego kierowcy.W międzyczasie dowiedzieliśmy się od Niemki, która z nami jechała, że jest już półtora roku w podróży i posłuchaliśmy jej historii o krajach w których była: w większości Azja oraz Australia, gdyż tam pracowała by zarobić na dalszą część wyprawy- to się nazywa podróżowanie;) Nastała noc ,a my wciąż jechaliśmy. Próba zaśnięcia w pełnym jeepie przy wielkich wertepach mongolskich dróg graniczy z cudem, choć po 16-dniowej objazdówce zdążyliśmy się już powoli do tego przyzwyczaić;)

Zwiedzanie Uaan Bator

Gdy zaczęło świtać wjechaliśmy w końcu na asfalt, co można było momentalnie odczuć:)Niestety podczas drogi Moniq i Andriu nabawili się dolegliwości żołądkowych, wywnioskowaliśmy więc, że musiało nam zaszkodzić jakieś mongolskie danie z nad jeziora Chuwscul. Na szczęście ok 8:00 przybyliśmy w końcu do stolicy. Przekazaliśmy kierowcy obiecaną sumę i wybraliśmy się do pobliskiego Gana's Guest house niedaleko głównej ulicy, w którym nocowało się w jurtach. Za 4 dolary otrzymaliśmy 3 miejsca w jurcie wraz z parką Izraelczyków. Szybka kąpiel po kilku dniach niemycia, śniadanko i czas zwiedzić Uaan Bator- ostatni dzień w stolicy! W przewodniku czytaliśmy dużo o czarnym rynku, na którym podobnież można znaleźć wiele ciekawych pamiątek, postanowiliśmy więc wybrać się tam taksówką za 3 zł od osoby.( Taksówki w Uaan Bator są bardzo tanie. Wygodną formą komunikacji są również autobusy, bądź auto stop. Zatrzymanemu kierowcy daje się wówczas umówioną wcześniej symboliczną zapłatę)Wejście na czarny rynek kosztowało nas 50 tugrików ( 10 groszy). Okazało się jednak, że nie ma tam nic interesującego. Mnóstwo straganów z chińską tanią odzieżą, buty, jedzenie..pamiątek praktycznie żadnych. Zaopatrzyliśmy się więc tylko w klimatyczną muzykę mongolską . Moniq zaś zainwestowała w charakterystyczne buciki mongolskie z czubkiem do góry jako jedną z pamiątek:)Zakupy zakończone!Postanowiliśmy wrócić do centrum, by zobaczyć opisywany w przewodnikach plac Suche Batora wraz z jego pomnikiem . Plac ten jest ważnym symbolem dla Mongołów, ze względu na ogłoszoną tu niepodległość Mongolii w 1921 roku oraz odbywające się później protesty społeczne doprowadzające do upadku komunizmu w 1990 roku. Na placu znajduje się również Parlament,wraz z pomnikiem Czyngis Hana, który zainteresował nas ciekawą architekturą.Pora na spacer główną ulicą Uaan Baator i wizytę w świątyni Gandan. Tam mogliśmy obejżeć kilka przepięknych świątyń, w której modlili się mnisi buddyjscy. Ostatni wieczór postanowiliśmy spędzić w jurcie w Guest housie przygotowując się do jutrzejszej dłuuuugiej podróży koleją:)

wtorek, 1 września 2009

1 września


Spacer brzegiem jeziora Chuwscul

Ostatni dzień nad Chuwscul postanowiliśmy wykorzystać spacerując brzegiem jeziora i podziwiając piękne widoki. Trasa trwała ok 5 godzin i była urozmaicona prywatnymi posiadłościami letnimi Mongołów, przez które musieliśmy się przedzierać skacząc przez płot, lub omijając je. Co ciekawe, podczas spaceru powiększaliśmy naszą grupę o kolejne psy, które zachęcone tym, że w końcu coś się dzieje w tak bezludnej krainie i ktoś idzie na spacer, postanowiły nam towarzyszyć.Tak oto z 3 osób zrobiła się grupa 3 osób i 4 psów ( 3 owczarki belgijskie, jeden owczarek niemiecki, czarny)Naszym celem były widoczne w oddali góry. Ostatecznie jednak nie doszliśmy do nich, gdyż droga wzdłuż jeziora w pewnym momencie się zakończyła wielkim, wysokim klifem. Rozłożyliśmy się na kamienistej plaży i obraliśmy sobie za cel próbę kąpieli w jeziorze. ( Warto tu wspomnieć, że jezioro leży na wysokości 2500m i miało wówczas ok 7 stopni )Przebrani w stroje kąpielowe zaczęliśmy zanurzać się w wodzie. Z początku bardzo zimna, po chwili wydawała się już znośna. Niestety nadmierna ilość kamieni nie pozwalała nam przemieścić się zbyt daleko, przez co ostatecznie nasza kąpiel zamieniła się w częściowe zanurzenie;) Po wyjściu z wody chwila relaksu na kamieniach w towarzystwie 4 piesków, które zdążyły już wybrać sobie najładniejsze miejsca do spania. Ok 18:00 wróciliśmy do naszego Ger Campu( Dziś znów spaliśmy u właścicielki Ger Campu z fast foodem za 1000 tugrików) Zgłodnieliśmy, postanowiliśmy więc zapytać Mongołki czy ma coś innego do jedzenia niż baranina. Gdy usłyszeliśmy słowo KROWA, bez zastanowienia zamówiliśmy 3 krowy z makaronem i warzywami ( 1500 tugrików za sztukę- ok 3 zł) Było to bez wątpienia najlepsze danie z całej wyprawy po Mongolii.Zadowoleni i najedzeni rozsiedliśmy się w miejscu z widokiem na całe jezioro i dłuuuugo kontemplowaliśmy , skubiąc rosyjski słonecznik zakupiony w Mongolii!:)W międzyczasie podjechał do nas terenówką pewien młody Mongoł, pytając czy chcemy przedostać się do Mörön. Odpowiedzieliśmy, że tak, ale chcemy wyjechać następnego dnia ok 10:00 rano.Pozostało nam tylko wynegocjować dobrą cenę. Stawka za przejazd publicznym autobusem do Mörön to 10 tys tugrików. I temu kierowcy musieliśmy więc zaproponować taką cenę. Za drogę z Mörön do Uaanbaator zażyczył sobie zaś 30 tys tugrików, mówiąc że jego samochód jest dużo bardziej komfortowy niż publiczny rosyjski uaz. Nie mieliśmy zbyt dużego wyboru,umówiliśmy się więc z kierowcą na 9:45 kolejnego dnia. O 21:30 postanowiliśmy pójść już do namiotu.Kolejnego dnia czekała nas wczesna pobudka. Noc jednak nie była lekka. Nasza gospodyni postanowiła urządzić wiejskie party właśnie tej nocy w swoim fast food- barze. Pół nocy słuchaliśmy więc najróżniejszej muzyki mongolskiej, która później zmieniła się na typowe techno.Ja zaś nie wiedząc dlaczego, nabawiłam się porządnego zatrucia, co zmusiło mnie do czuwania całą noc niedaleko toalety ( Typowa mongolska toaleta- drewniany tojtoj z dziurą;)) Plusem było to, iż w środku nocy widziałam niesamowicie pięknie rozgwieżdżone niebo,dające lekką poświatę na taflę wody.Nad ranem zaś obserwowałam wschodzące słońce, wznoszące się nad jeziorem. Nie ma więc tego złego..;))

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

31 sierpnia


Wejście na szczyt i powrót do Hatgal- 2 wizyta u Nomadów

Wstaliśmy wcześnie, mając przed sobą perspektywę wejścia na szczyt (ok 3 h) oraz trasę powrotną do Hatgal ( ok 7 h)Przewodnik polecił nam wejście wschodnią granią , po czym na migi przekazał, że on zostanie przy ognisku pilnując konie. Wejście okazało się mocno strome i pełne kamieni, przez co nogi łatwo się obsuwały. Na szczęście przy pomocy kijków szybko poradziliśmy sobie z utrudnieniami. Droga była jednak mozolna, ponieważ gdy doszliśmy do jakiegoś szczytu, przed nami pojawiał się kolejny szczyt ciut wyższy i tak dobre kilka razy:) Narzucając sobie spore tempo, w niecałe 2 godziny doszliśmy na samą górę, której grań pokrywało sporo łupków kamiennych. Radość z wejscia była niewyobrażalna. Z samego szczytu mogliśmy zobaczyć brzeg wielkiego jeziora Chuwscul oraz pierwszy największy szczyt rosyjski po drugiej stronie .( Ajmak,gdzie znajduje się Chuwscul, graniczy z Rosją)Patrząc za siebie, widzieliśmy zaś kolejne łańcuchy górskiej, tym razem ośnieżone, które kusiły swoim pięknem oświetlone pełnym słońcem. Chwila relaksu i pora schodzić na dół. Przed nami jeszcze dłuuuga droga. Postanowiliśmy więc wybrać jak najszybsze zejście. Było to niestety równoznaczne z wybraniem najbardziej stromej części góry od strony południowej, tj, małej kotliny rzecznej pokrytej w pełni kamieniami, po której raczej zjeżdżaliśmy, niż schodziliśmy.

Po godzinie byliśmy już na dole.Przewodnik czekał na nas z osiodłanymi końmi. Szybko złożyliśmy namiot i wyruszyliśmy w drogę powrotną, czując wszystkie obtarcia 2 razy mocniej niż dnia poprzedniego. po 4 godzinach znów mieliśmy przerwę na obiad w jurcie naszego przewodnika. Po raz drugi zostaliśmy zaproszeni do środka. Tym razem poczęstowali nas jednak świeżo smażonymi na pełnym tłuszczu bułeczkami ( coś w rodzaju naszych polskich faworków, tylko bardziej tłuste i większe)Do tego dostaliśmy oczywiście czaj:)Podziękowaliśmy za posiłek i po pół godzinie ruszyliśmy w dalszą drogę.Przez ostatnie 2 godziny postanowiliśmy potrenować trochę jazdę konną i prowokowaliśmy nasze koniki do galopu. Andriu, mając najbardziej usłuchanego konia, zrywał gojako pierwszy, przez co mój koń, widząc z prawej strony zagrożenie wyprzedzeniem przez intruza, wchodził w jeszcze większy galop i nigdy nie pozwalał przejść innym przed siebie (mam szczęście do koni, tym razem dostałam leniwego z wielkimi ambicjami by być zawsze pierwszym;)W dodatku również największego głodomora;)) 2 konie mobilizowały białego ogiera Moniki, który był najwolniejszy,ale postępując za stadem, również przyspieszał, gdy zostawiano go z tyłu. Po chwili biegu, robiliśmy konikom przerwy na chwilowy wypas.

O 19:00 dojechaliśmy spowrotem do Hatgal, niesamowicie zadowoleni z dwudniowej wyprawy konnej- było warto! Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem, po czym rozbiliśmy namiot na terenie Ger campu naszego kierowcy, płacąc znów 1000 tugrików za osobę ( 2 zł). Za dodatkową symboliczną opłatą mogliśmy również skorzystać z prysznica, co było dla nas wieeeeelkim plusem:)Za kolejne 500 tugrików (1 zł) dostaliśmy od Mongołki pyszną zupę z jaka z makaronem( podobna w smaku do rosołu) Jurtę zaś wykorzystaliśmy by wysuszyć mokre rzeczy, i ogrzać się przed nocą. Ok 24:00 położyliśmy się spać.

30 sierpnia


Wyprawa konna na Hüren uul- 3035 m, 1 wizyta u Nomadów

Pobudka o 8:00. Dziś o 10:00 umówiliśmy się z naszym przewodnikiem na odbiór koni.Szybkie śniadanie u właścicielki Ger Campu( darmowy chleb i herbata mong0lska) po czym ruszyliśmy do sklepu, by zrobić zakupy na 2 dni jazdy konnej ( m. in. wodę, której w rejonach górskich nie ma) Zaopatrzeni w potrzebne produkty poszliśmy na miejsce umówionego spotkania. Przywitał nas wczorajszy kierowca Mitsubishi, mówiąc, że przewodnik ma opóźnienie, gdyż nie udało mu się wczoraj złapać koni. Złapał je dopiero dzisiaj rano i podobnież zmierza już w naszym kierunku. Bardzo zastanowiło nas stwierdzenie: przewodnik nie zdołał złapać koni...czyżby miały być one całkiem dzikie? jeśli tak, to czeka nas na prawdę wielka przygoda, skoro wszyscy jesteśmy amatorami jazdy konnej.. Kierowca widząc nasze miny uspokajał, że konie są oczywiście turystyczne i niegroźne;)Poprosił również byśmy poczekali w jurcie na terenie jego Ger campu mówiąc, że przewodnik przybędzie lada chwila( oczywiście jak się można domyśleć, chwila zmieniła się w 2 h;)). Poszliśmy do jurty, gdzie przywitali nas wczoraj poznani przyjaciele z Francji:) Miło było ich zobaczyć i porozmawiać na temat możliwości dobrego wykorzystania czasu nad Chuwscul:)Dodatkowo otrzymaliśmy ,w ramach przeprosin za zwłokę, śniadanie ( dla nas już drugie tego dnia, ale nie pogardziliśmy;))Pyszny świeżo pieczony chleb oraz masło z jaka ( smak lekko słodki, przypominający śmietankowy ser topiony) i mongolski czaj. Francuzi postanowili również wybrać się na przejażdżkę konną, ale dzień później niż my. Na dzisiaj planowali wynajęcie motocykla i zwiedzenie okolicy.

Czas upłynął nam szybciej w towarzystwie obcokrajowców:) W końcu dostaliśmy informację, że konie wraz z przewodnikiem czekają na zewnątrz:)Pierwsze wrażenie: są małe ( jest dobrze, mniejsze prawdopodobieństwo złamania czegoś przy upadku) i wyglądają na spokojne..:)Najpierw zapakowaliśmy nasze plecaki ( swoją drogą bardzo żal nam było konia, który musiał je nieść, bo miał największy ciężar i nie mógł zatrzymywać się ani na chwilę..)Nastepnie przewodnik wybrał każdemu z nas konia patrząc na wzrost i wagę . I tak Andrzej otrzymał czarno-białego, ja brązowego a Moniq białego ogiera. Wszystkie zadbane:) Przewodnik wsiadł na swojego konia, i otrzymaliśmy krótki instruktarz po mongolsku jak ruszać i zatrzymywać konia. ( cziu- to po naszemu wio, cztrrrr -to po naszemu prrr) Znając już dla nas najistotniejsze komendy, i słysząc od kierowcy na pożegnanie, że mamy być elastyczni i niezestresowani jadąc .ruszyliśmy w drogę. Przed nami dziś 30 km, czyli jakieś 7 h jazdy z jedną małą przerwą.Z początku trochę niepewni, szybko zorientowaliśmy się, że konie są na prawdę spokojne, i nie pojedziemy szybciej, niż kłusem. Chwila dla nas na medytację :) Dookoła piękne krajobrazy, koryto wyschniętej rzeki pokryte białymi kamieniami, łąki z pasącymi się jakami, końmi, a w tle z każdej strony góry - zarówno te bardziej skaliste, jak i całe pokryte zielenią. Zauroczeni atmosferą ,postanowiliśmy przypomnieć sobie kilka piosenek turystycznych ze śpiewników, które bieżemy na rajdy w Polsce ( Stare Dobre Małżeństwo, Wolna Grupa Bukowina, Dom o zielonych progach, i wiele wiele innych). Konikom na nasze szczęście mruczenie pod nosem nie przeszkadzało!Po drodze spotkaliśmy jedną ekipę wracającą konno z gór.Byli to nasi sąsiedzi-Czesi:)

Po 4 godzinach- przerwa. Zatrzymaliśmy się w pobliżu jurt. Przewodnik pomógł nam zejść z koni( jak sie okazało, nie było to takie proste, bo po 4 godzinach bolały już nas konkretnie nogi;))Mongoł przywiązał konie do pala wbitego w ziemię i machnął ręką byśmy poszli za nim. Zatrzymaliśmy się przy jednej z jurt. Przewodnik wszedł do środka, my czekaliśmy na zewnątrz.Okazało się, że jest to dom naszego przewodnika. Ucieszyliśmy się myśląc, że pewnie weźmie teraz ze sobą jakiś śpiwór , namiot i jedzonko dla siebie.Po chwili wyszedł z jurty i zaprosił nas do środka mówiąc : "Mongolian Czaj". Uradowani weszliśmy, uważając by nie przydepnąć progu drzwi( Mongołowie wierzą, że przynosi to nieszczęście) i sytuując się po stronie zwykle przeznaczonej dla gości ( lewa strona jurty). W środku niesamowita atmosfera.Cały dobytek 6 Nomadów w jednej małej jurcie. Po środku wielki piec ( do ogrzewania i gotowania)Na przeciwko drzwi pod ścianą kolorowy mongolski kredens z wizerunkiem Boga i kadzidłami. Po lewej i prawej stronie łóżka. Nad każdym z nich coś wisiało ( strzelba,siekiera, skóra lisa, lusterko) Na szafce zauważyliśmy również magnetofon na kasety ( który później włączyli na moment by umilić nam pobyt w jurcie). Prąd dostarczany był z generatora.W jurcie siedziało 2 starszych Mongołów rozmawiających z naszym przewodnikiem, a w okół piecyka panoszyła się starsza, schorowana Mongołka ( wyglądała na babcię wszystkich, najstarszą osobę w tej rodzinie, co oznacza również najważniejszą), a za nią młodsza dziewczyna w wieku podobnym do naszego. Dostaliśmy świeżo zaparzaną herbatę z pieca,która kolor miała mało zachęcający (sraczkowaty), ale smakowała przepysznie ( zielona herbata, zioła, mleko z jaka)Do tego otrzymaliśmy świeżo pieczony chleb oraz jogurt z mleka jaka ( smakował jak lepsza wersja jogurtu naturalnego Danona- pycha!). Najedzeni, napojeni, nie rozumiejąc o czym rozmawia rodzinka siedząca w okół nas, w końcu dostaliśmy znak od przewodnika, że jedziemy dalej. Pierwszy moment wejścia na konia był zawsze najgorszy, czuło się wszystkie obtarte miejsca;)Nasza trwała biegła jeszcze 3 godziny, dolinami górskimi . Ok 18:30 doszliśmy do podnóża naszej docelowej góry. Przewodnik zaproponował, byśmy rozbili się na dole ( ok 1800m) , by było nam cieplej. Przystaliśmy na to. Zmartwiło nas jednak to, że on nie wziął z jurty żadnego ekwipunku dla siebie ( zawstanawiające było, dlaczego kierowca nie powiedział nam, że mamy nakarmić, napoić i przenocować przewodnika ). Nie zastanawiając się nad tym chwilowo, rozbiliśmy namiot i poszliśmy po chrust na ognisko, a nasz kierowaca puścił konie wolno, by mogły odpocząć po całym dniu trasy. Rozpaliliśmy ognisko, i przygtowaliśmy kolację , dzieląc się wszystkim z przewodnikiem. Ok 19;30 dopadła nas wichura, a następnie ulewny deszcz. Postanowiliśmy czym prędzej schować się do namiotu, by ugrzać się w śpiworach i nie zmoknąć.Nastał problem: co z przewodnikiem? namiot jest 3osobowy, jak się zmieścimy? na dworze maksymalna ulewa i zimno, w nocy temperatura poniżej zera,ciężkie warunki do spania na zewnątrz , nawet jeśli nasz przewodnik posiadał deel , tj typowy płaszcz mongolski, bardzo ciepły, zapinany kolorowym, aksamitnym pasem.Po chwili przemyśleń co zrobić, Andriu wyszedł z namiotu by zaproponować przewodnikowi nocleg w naszym namiocie. Postanowiliśmy skompresować się jak to tylko możliwe i zrobić legowisko dla przewodnika w przedsionku oraz w środku.Ku naszemu zdziwieniu przewodnik odmówił. Postanowił pilnować koni i by nie zmarznąć, dokładał całą noc drewno do ogniska, mimo że padało. W momencie większej ulewy, chował się pod drzewa.. Dla nas tak niepojęte, trudne warunki do przetrwania, okazały się dla niego czymś całkowicie normalnym. Postanowiliśmy więc już ostatecznie ułożyć się do snu, łącząc 2 ciepłe śpiwory, tak by było wszystkim ciepło na takiej wysokości.

sobota, 29 sierpnia 2009

28 ,29 sierpnia


Uanbaator, trasa do Chuwscul, nocleg nad jeziorem

28 sierpnia

Pobudka o 6:00. Masa spraw do załatwienia. Kejto z Marcinem wybierali się na poranne zwiedzanie miasta, ja z Moniq i Andriu poszliśmy załatwiać busa na Chuwscul i robić zakupy na wyjazd. Dotarliśmy do jednego z większych placów z rosyjskimi busikami. Po chwili wśród tłumu odnalazł nas pewien Francuz , pytając gdzie jedziemy. Gdy usłyszał, że na Chuwscul, ucieszył się bardzo mówiąc, że również tam jedzie ze swoją dziewczyną i mają już busa. Poszliśmy za naszym nowo poznanym znajomym by wynegocjować dobrą cenę z mongolskim kierowcą uaza. Zaczeło się od 40 tys. tugrików. Ostatecznie padła decyzja na 25 tys. od osoby do Mörön ( ok 50 zł) i wyjazd o 16:00. Zadowoleni z negocjacji udaliśmy się w kierunku centrum miasta, by zrobić zakupy w jednym z większych marketów. ok 14:00 wróciliśmy do Hostelu, gdyż byliśmy tam umówieni z całą ekipą, by pójść na ostatni, wspólny obiad. Padła decyzja- idziemy na coś niemongolskiego! Na głównej ulicy Uaanbaator znaleźć można dużo niemongolskich knajp, chcieliśmy mieć jednak pewność, że nie trafimy poraz kolejny na baraninę. Dlatego wybraliśmy knajpę o nazwie " Chicken bar";) Wybór b. dobry- może nienajtańsze ( 5 tys. tugrików za danie- ok 10zł)ale mieliśmy pewność,że jemy kurczaka i co rzadko spotykane- warzywa w każdej potrawie;) Najedzeni i zadowoleni czym prędzej pobiegliśmy do Hostelu. Tam dowiedzieliśmy się, że kierownik hostelu znalazł terenówkę, która zawiezie nas do Mörön za 23 tys. tugrików. 2 tys. tugrików mniej skusiło nas do zmiany decyzji. Tym bardziej, że nowiutkie Mitsubischi bardziej przemawiało do nas, niż zatłoczony rosyjski bus;) .Pobiegliśmy po Francuzów, pytając się czy chcą jechać z nami.. oni jednak zdecydowali się mimo wszystko na przejazd busem.Czas na pożegnanie Kejto i Marcina- uściski, życzenia do szybkiego zobaczenia i w drogę!:)
Ostatecznie wyruszaliśmy z Uaanbaator do Mörön w trójkę plus 2 kierowców, mając dla siebie cały tył i słuchając całą drogę najróżniejszej muzyki mongolskiej jak i śpiewu naszych kierowców. Co już bardzo rzadko spotykane, jeden z Mongołów mówił po angielsku, przez co mogliśmy się z nim bezproblemowo porozumiewać:) Zapytaliśmy się o czas podróży- usłyszeliśmy 15-17 h. Zaskoczyła nas przerwa obiadowa którą nasi kierowcy postanowili zrobić o 24:30 w nocy. Obudzili nas proponując byśmy wybrali się z nimi do Gazar ( knajpy mongolskiej) na barana. Grzecznie odmówiliśmy mówiąc, że poczekamy w samochodzie:) Wioska nie wyglądała na najbezpieczniejszą, mnóstwo dzikich psów, tak więc rzeczywiście postanowiliśmy się nie oddalać. Ok 1:15 ruszyliśmy w dalszą drogę. O 4:00 mieliśmy tak zwaną przerwę dla kierowcy, tj 3 h snu. O 7:00 jechaliśmy już dalej.

29 sierpnia

W Mörön znaleźliśmy się o godzinie 13:00 stratni o jedną oponę, którą kierowca musiał po drodze wymienić ( w Mongolii nie jest to nic zadziwiającego;)). Okazało się jednak, że czekamy tu na dwójkę Francuzów, którzy mają dojechać lada chwila. Dojechali, ale po 3 godzinach.W dodatku była to ta sama parka, z którą mieliśmy jechać busem z Uaanbaator. Do Chuwscul wyruszyliśmy ok 16:00, płacąc dodatkowe 10 tys tugrików ( jest to normalna cena za przejazd z Mörön do Chuwscul-ok 20 zł)Francuzi opowiadali nam o drodze jaką przebyli busem mówiąc, że siedzieli po 3 osoby na jednym miejscu, a z Uaanbaator wyruszyli z 3- godzinnym opóźnieniem. W Mitsubishi w końcu mogli się trochę wyspać:) Do Chuwscul zostało nam 2 h , które ostatecznie zmieniły się w trzy. Na miejsce dojechaliśmy o 19:00, zaliczając po drodze tylko jedną gumę:)
Dowiezieni do hostelu jednego z kierowców ( Hostel Hatgal), wynegocjowaliśmy cenę za dwudniową przejażdżkę konną . 3 konie dla nas, przewodnik i koń bagażowy kosztowały nas 46 zł za dwa dni. Nie była to wygórowana suma, tak więc zachwyceni tym co czeka nas już jutro udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca nad brzegiem jeziora , gdzie moglibyśmy rozbić namiot:)Okazało się to dośc trudne, gdyż cały brzeg był zabudowany przez najróżniejsze ger campy. Ostatecznie przyciągnięci przez duży napis Fastfood, widząc sporo zieleni na rozbicie namiotu, udaliśmy się do jednego z ger campów, by wynegocjować minimalną cenę za palatkę ( namiot) Ku naszemu szczęściu, pani mówiła troszkę po rosyjsku, i gdy usłyszała że my biedne studenty i u nas nieto diengów zaproponowała cenę 1000 tugrików za osobę ( ok.2 zł)Przystaliśmy na to:)Rozbiliśmy szybciutko namiot , w towarzystwie 3 pięknych owczarków belgijskich, które od razu do nas przybiegły i aż nadmiernie pokochały. Jedzonko schowaliśmy w otrzymanym od miłej właścicielki wielkim garnku, by pieski nie miały nocnej wyżerki:) Następnie udaliśmy się do salki z napisem Fastfood, by poprosić o gorącą wodę na herbatę. Przywitało nas 2 Chińczyków(nie mówiących w żadnym innym języku poza chińskim)którzy zaprosili nas do stołu i poczęstowali pyszną, sypaną herbatą. Nie lubiąc niezręcznej ciszy przy stole próbowaliśmy jakoś zagadać.Wydawało się to prawie niemożliwe, a jednak po chwili rozmowy na migi Chińczycy już wiedzieli że jesteśmy z Polszy i znali całą naszą dotychczasową trasę podróży. My zaś dowiedzieliśmy się, że są z okolic Hongkongu, i są nad Chuwsculem niepierwszy raz:) Nasi nowi znajomi szybko nas opuścili, natomiast podeszła do nas właścicielka hostelu z wielkim termosem gorącej wody oraz herbatą. Za chwilę przyniosła nam świeży, jeszcze chrupiący chleb i konfiturę z jagód własnej roboty. Wszystko było przepyszne, i darowane nam od serca:) Najedzeni i zadowoleni poszliśmy spać, spoglądając przedtem na piękne, wielkie jezioro Chuwscul oświetlone blaskiem księżyca i rozgwieżdżone niebo. Jutro czeka nas kolejna przygoda:)

27 sierpnia



Karakorum, klasztor Erdene Dzuu

Ostatni dzień 16-odniowej objazdówki. Postanowiliśmy wstać wcześnie mając w perspektywie poranne zwiedzanie świątyni buddyjskiej w Karakorum oraz 500 km powrotnej drogi do Uanbaator.Podziękowaliśmy małemu Mongołowi za nocleg dając mu skromną zapłatę i upominki z Polski, po czym pojechaliśmy zwiedzać Karakorum. Naszym głównym celem był klasztor Erdene Dzuu, jeden z najpiękniejszych i największych na terenie Mongolii, otoczony wielkim murem. W czasach świetności posiadał on 100 świątyń. Dziś jest ich kilkanaście i są na prawdę piękne!.
Symbolem miasta Karakorum są również żółwie. 2 z nich za czasów panowania Czyngis Chana zostały postawione przed wejściem do dawnej stolicy Mongolii. Dziś odnaleźć je można niedaleko murów klasztornych wychodząc tylną bramą .Karakorum jest jednym z bardziej turystycznych miast Mongolii. Dlatego przed główną bramą do klasztoru stała masa sklepików z pamiątkami oraz muzyką mongolską. Zobaczywszy najważniejsze miejsca w Karakorum ruszyliśmy w końcu w drogę powrotną do Uanbaator. Na miejsce dojechaliśmy ok 18:00, przejeżdżając ostatnie 200 km asfaltowaną drogą ( za którą oczywiście znowu musieliśmy uiścić opłatę;)) Ciężko było nam się tak po prostu rozstać z naszym kierowcą- stróżem po 16 dniach wspólnej wyprawy. Wręczyliśmy mu kilka polskich upominków, bardzo podziękowaliśmy i ruszyliśmy do naszego hostelu ( Idre Hostel- 5 $ za nocleg). Ostatni wspólny wieczór. Jutro Kejto i Marco jadą spowrotem do Pekinu, a stamtąd wcześniej do Polski. My zaś z Moniq i Andrzejem postanowiliśmy skorzystać z ostatnich 8 dni w Mongolii, i pojechać na północ w kierunku jeziora Chuwscul ,zwanego też małym Bajkałem. W planie: góry i konie:) Luq vel Pimpuś jako jedyny postanowił poczekać na nas w Uanbaator. Szybkie pranie, piwko i ok 24:00 położyliśmy się spać:)

Patronat Medialny

Patronat Medialny

Patronat Honorowy

Patronat Honorowy

Dziekan Wydziału Elektrycznego: dr hab. inż. Konrad Skowronek, prof. nadzw.